22 kwietnia 2008, 14:11
Stwierdziłam to chyba w sobotę. Bo to jest tak, że jak się jest małym dzieckiem to rodzice uczą jak się zachowywać, a jak nie. Poznaje się świat - ludzi, rośliny, zwierzęta, itd. Idzie się do szkoły, która się ciągnie w nieskończoność - podstawówka, gimnazjum, szkoła średnia, ewentualnie studia. Cały czas trzeba coś zakuwać, znosić humory ludzi i jeszcze okazywać im, że się ich lubi, kocha. Dzień zaczyna się wcześnie rano śniadaniem, potem szkoła, po szkole zadania domowe, oglądanie telewizji lub granie na komputerze, może jakiś wypad z kumplami, kolacja, łazienka i łóżko. I tak w kółko... Przez jakieś 11 - 18 lat. Potem może jakaś praca, może ślub i może dzieci. A potem to już starość nie radość, śmierć nie wesele. I koniec kropka.
I co w tym może być ciekawego? Praktycznie każdemu człowiekowi wróży się podobny los, z tym że do słowa ślub dodaje się słowo "bajeczny", do dzieci "kochane", do praca "wymarzona", do starości "szczęśliwa", do śmierci "w spokoju".
Wiadomo - nie wszystkich to dotyczy. Niektórzy zaczynają ćpać, pić i nie dożywają "szczęsliwej" starości, nie dostają "wymarzonej" pracy, nie mają "bajecznego" ślubu...
Ja chyba też nic z tego nie będę miała... Mam 16 lat i nie miałam ani jednego chłopaka i to nie dlatego, że mnie żaden nie chciał, tylko przez moje "Bogu winne" nastawienie do chłopaków... Nie to, że się nigdy nie zakochuję, ani nikt we mnie, ale jestem "trochę" nieśmiała co do chłopaków i na dodatek trafiam na takich co też nie są zbyt odważni, a jak jeden był, to mimo że mi się podobał okropnie go spławiłam... Dlaczego? Nie mam pojęcia. A właściwie co to jest miłość?